Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś mi powiedział, że zaangażuję się w Apostolacie Fatimy, uznałabym to za mało prawdopodobne. Tak jednak ułożyło się moje życie, że dziś jestem wśród osób wspierających to dzieło i trudno mi sobie wyobrazić, żeby mogło być inaczej – mówi Anna Kundzicz z niewielkiej miejscowości pod Tarnowem. Dziś przedstawiamy jej świadectwo.
- Do Apostolatu trafiłam dzięki mamie. To ona przez lata wspierała jego działania i wielokrotnie namawiała mnie, bym przyłączyła się do tej wspólnoty. Zdarzyło się, że gdy mieszkałam w innej miejscowości, dzwoniła do mnie tylko po to, podzielić się informacją o otrzymanej książce, upominku. Widziałam, jak wielką radość sprawiają jej te przesyłki. Bardzo ceniła sobie „Przymierze z Maryją”, zwracała moją uwagę na wartościowe tekst, z których sama czerpała religijne wzorce. Wszystkie numery składała w nocnej szafce, by zawsze mieć je od ręką, do niektórych wracała wiele razy. Chciała, żebym i ja kiedyś do nich zajrzała, bo mogą mi się przydać w życiu. Za każdym razem wysłuchiwałam mamy cierpliwie, bo widziałam, jak bardzo ona tym wszystkim żyje, ale moje myśli były zupełnie gdzie indziej. Gdy przyjeżdżałam do mamy, nie miałam czasu na to, by choć przeglądnąć wydawnictwa, które ona dla mnie skrzętnie odkładała i podczas naszych spotkań podsuwała do przeczytania. Moje życie skupione było na trójce małych dzieci, którymi zajmowałam się praktycznie sama, bo mąż w tamtym czasie prawie cały czas był w delegacjach. Gdy w ciągu dnia udało mi się znaleźć choć chwilę na modlitwę, a w niedzielę „wyrwać” na Mszę św., to był to już duży sukces. Brakowało częstszego i głębszego kontaktu z Bogiem, ale w natłoku obowiązków te moje duchowe potrzeby spychane były do kąta. Nie bez znaczenia był też wpływ środowiska, w którym przyszło mi żyć – ludzi raczej obojętnych religijnie, a nawet czasem manifestujących swoją wrogość do Kościoła. Mimo wszystko jednak udało mi się iść swoją drogą. Pomagały mi telefony do mamy, która wspierała mnie dobrym słowem i zawsze powtarzała: Aniu, choćbyś nie wiem co robiła, bez Boga nie poradzisz sobie z tym życiem.
I patrząc na to, jak ona radzi sobie z trudami życia, widziałam, że nie są to puste słowa. Pan Bóg jej błogosławił. Po śmierci taty, którego przez lata wspierała w walce z ciężką chorobą, została sama w pustym domu. Było jej bardzo ciężko, bo z jednej strony ból i żal po stracie najbliższej osoby, a z drugiej troska o dalszy byt, o to, by jakoś w pojedynkę związać koniec z końcem. Te problemy spędzały jej sen z powiek. Jednak w tej bardzo trudnej sytuacji nie poddawała się i nie załamała, bo mocno wierzyła, że z Bożą pomocą będzie dobrze. Na co dzień żyła wiarą i z niej czerpała siłę. Co wieczór klękała i przez godzinę odmawiała modlitwy i nabożeństwa, które przyrzekła Matce Bożej. Od tego nie było wymówek. Choćby się „paliło-waliło”, określone modlitwy musiały być odmówione. Kiedy tylko mogła, jechała na Mszę Świętą, korzystała z wyjazdów do pobliskich sanktuariów organizowanych przez parafię. Sprawiało jej to ogromną radość i tą radością emanowała na zewnątrz. Tym zjednywała sobie ludzi, którzy ją bardzo cenili i szanowali. Zmarła nagle rok temu. Do dziś trudno mi w to uwierzyć i niełatwo się pogodzić z tym, że jej nie ma, że moje dzieci stracił babcię. Ale taka jest wola Boga i wiem, że jej tam dobrze. Zawsze Go prosiła o to, by mogła odejść z tego świata, nie będąc dla nikogo ciężarem i Bóg jej wysłuchał.
Po jej śmierci moje życie bardzo się zmieniło, musiałam przejąć obowiązki mamy, na moje barki wziąć utrzymanie domu. Nie jest to proste, to momentami ciężki krzyż, ale na każdym kroku czuję, że mama mi pomaga. Wszystko, co robię, „konsultuję” z nią, zastanawiam się, jak ona zachowałaby się w tej czy owej sytuacji. Tak też było z decyzją o przystąpieniu do Apostolatu Fatimy. Pamiętam, jak podczas porządkowania rzeczy po mamie trafiłam na jej korespondencję z Instytutem przechowywaną od lat, na Dyplom Apostoła, Kartę Korespondenta. Wiedziałam, że to nie może się tak urwać, tylko dlatego, że jej już nie ma.
Bardzo chciałam kontynuować to dzieło. Wiedziałam, że to nie może się tak urwać, tylko dlatego, że jej już nie ma.
I tak przystąpiłam do Apostolatu. Z perspektywy czasu widzę, że to najcenniejsza rzecz, którą mogła mi dać. Dzięki temu nie została sama, ale jestem wśród wyjątkowego grona ludzi, którzy się wzajemnie wspierają modlitwą. Dla mnie to niesłychanie ważne. Czytam świadectwa Apostołów Fatimy i widzę, że jesteśmy tak różni a jednocześnie dzięki tym różnicom tak sobie potrzebni we wspólnym uświęcaniu się i dążeniu do Boga. A w trudnych chwilach, gdy problemy mnie przerastają, modlę się i zaglądam do nocnej szafki mamy. Teraz to już moja „szafka pierwszej pomocy”. I zawsze trafiam tam na duchową lekturę, która pozwala mi znaleźć wyjście z sytuacji.
Czy można lubić „pana od matematyki” albo „pana od fizyki”, uczącego najtrudniejszych i najbardziej nielubianych szkolnych przedmiotów?
Oczywiście, że można, ale tylko pod warunkiem, że jest przynajmniej w połowie tak dobrym nauczycielem, jak blisko 80-letni Pan Stanisław Drzewiecki z Tuliszkowa – jeden z naszych wspaniałych Apostołów Fatimy. Przepracował w 28 szkołach ponad 50 lat i mimo przejścia na emeryturę, wciąż pomaga młodzieży, szczególnie tej trudniejszej i tym, których nie stać na korepetytora.
W natłoku codziennych obowiązków znajdują czas na modlitwę, w której powierzają wszystkie swoje sprawy Bogu przez wstawiennictwo Maryi. Mimo problemów, którym niejednokrotnie muszą stawić czoła, czują, że nie są sami. To ich podnosi na duchu i stanowi oparcie w życiowych trudnościach. O wspólnocie modlitwy, jaką jest dla nich Apostolat Fatimy, mówią jego członkowie.
– Przynależność do Apostolatu jest dla mnie czymś bardzo ważnym – podkreśla Jadwiga Gabara, katechetka ze Skierniewic. – Uważam, że mam wielkie zadanie względem niego, przede wszystkim modlitewne. Czuję się po prostu potrzebna i bardzo chcę do niego należeć – dodaje.
Apostolat Fatimy działający przy Instytucie Ks. Piotra Skargi zrzesza osoby w różnym wieku, z różnych grup społecznych, rozsiane po całym kraju. Jest ich już ponad 40 000. Wszystkich łączy miłość do Matki Bożej i troska o katolicką Ojczyznę. Z każdym numerem będziemy przybliżać ich sylwetki. Tym razem prezentujemy małżeństwo ze śląskich Ornontowic – Monikę i Adama Piekarzów.
Pan Adam został korespondentem Instytutu w drugiej połowie 2008 roku. – Byłem już wtedy po ślubie i przeprowadziłem się z Gliwic do Ornontowic – wspomina. – Moja żona Monika wiedziała o Instytucie od swojej mamy. W jednym z otrzymanych listów była zachęta do wstąpienia do Apostolatu Fatimy.