– W 2014 roku zostałem Apostołem Fatimy. Matka Boża mogła mnie różnie poprowadzić, a jednak Jej ręka pokierowała mną w ten sposób, że trafiłem do Apostolatu Fatimy – mówi Pan Kazimierz Maruszak, który w maju tego roku udał się z pielgrzymką Apostolatu do Fatimy.
– Otworzyliście mi oczy, że można w odpowiedni sposób przeżyć pewne rzeczy. Lektura „Przymierza z Maryją” uświadomiła mi, że nie ma sensu żyć tak jak przedtem, że trzeba coś zmienić i iść w kierunku Pana Boga, bo jak to się mówi: bez Boga ani do proga! Potrzeba było Apostolatu, żeby mi to ktoś przekazał w formie „Przymierza z Maryją” czy innych pism, które były i są dla mnie ważne, bo tam jest to, czego potrzebuję.
– Czekam na pisma, które dostaję ze Stowarzyszenia, staram się je przeczytać i zdobywać wiadomości. Akcji organizowanych przez Stowarzyszenie jest tak dużo, że wszystkim przyklaskuję, każdą wspieram modlitwą, a jeśli tylko mogę to także finansowo, bo żeby cokolwiek zrobić, potrzeba nakładów finansowych. A my, Apostołowie Fatimy, uczestniczymy w tych akcjach i prosimy Pana Jezusa oraz Jego Matkę o kierowanie nami, żeby te kampanie Stowarzyszenia miały wsparcie, i tak się dzieje.
– To jest ważne, bo budowanie studni czy kaplic w Mozambiku nam wydaje się prozaiczne, ale dla ludzi tam żyjących jest to wielka sprawa. Ważne, żeby była taka świadomość, że trzeba pomóc, bo nikt tego nie zrobi za nas. Tak samo i te akcje, które Stowarzyszenie prowadzi, są skierowane na potrzeby bliźniego i ważne, żeby ten kto może, wspomógł tego, komu jest gorzej.
Z Apostolatem w Fatimie
– Muszę powiedzieć, że przez większą część życia marzyłem, żeby pojechać na pielgrzymkę do Fatimy, a już szczególnie, gdy stałem się Apostołem Fatimskim. To jest wielkie wyróżnienie dla nas, zaszczyt, że mogliśmy spełnić to marzenie, bo zdaję sobie sprawę, że nieliczni ludzie mogą pojechać. Myślę, że nie tylko dla mnie i mojej żony, ale i dla wszystkich Apostołów taka pielgrzymka jest dopełnieniem pewnego okresu życia, bo można dużo czytać, oglądać w telewizji, ale być tam, gdzie objawiła się Matka Boża, być w miejscowości, gdzie się urodziły te dzieci, chodzić swoimi stopami po tych miejscach – to jest wielkie szczęście.
– Dlatego wielkie podziękowanie dla Stowarzyszenia, że to się nam przydarzyło. To było naprawdę szczęście, bardziej niż trafić w totolotka, bo pieniądze nie zawsze dają szczęście, a udać się do Pani Fatimskiej, to już jest szczęście. Taka historia chyba już mi się nie przydarzy, żeby odwiedzić Panią Fatimską. Chcę, żeby to było wyartykułowane, że sprawy duchowe są bardzo ważne, ale organizacja tego wyjazdu była perfekcyjna. Serdeczne „Bóg zapłać!”, bo wszystko było zorganizowane, dopięte i niczego nie brakowało.
– Człowiek jest taki malutki jak uczestniczy w tych modlitwach, w procesji; odczuwa potęgę i siłę sprawczą Matki Bożej Fatimskiej. To jest to, co nas przyciąga i dzięki czemu człowiek staje się lepszy. Wiem, że co by się nie działo złego, to zawsze mogę liczyć na pomoc Pana Boga i Matki Bożej. Nawet gdy sprawy nie ułożą się po mojej myśli, będę wiedział, że tak musi być, bo Oni to wszystko prowadzą. „”
Cudem uratowany
– Urodziłem się w Śniadówce, w woj. lubelskim. W wieku pięciu lat zachorowałem na zapalenie wyrostka robaczkowego. Ze strasznym bólem brzucha zawieziono mnie wozem konnym do szpitala w Puławach. Okazało się, że wyrostek pękł i się rozlał. Zrobiono mi zabieg, ale wdał się stan zapalny i było ze mną coraz gorzej. Gdy moja mama usłyszała od lekarza, że powinna zająć się pozostałą piątką swoich dzieci, bo ze mnie już nic nie będzie, wbrew jego woli zabrała mnie z tego szpitala i taksówką zawiozła mnie do szpitala Dzieciątka Jezus w Lublinie. Tam jeszcze raz zrobiono mi operację. Po niej powoli zacząłem dochodzić do zdrowia. W domu uczono mnie od nowa chodzić.
– Później mama opowiadała mi, że miała sen, iż coś złego się ze mną dzieje; jak gdyby Matka Boża ją natchnęła. Dlatego przyjechała do szpitala i wbrew zaleceniom lekarza zawiozła mnie do Lublina. Opowiadała też, że w domu wszyscy klęcząc przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, modlili się w mojej intencji. Po tym wszystkim mama poszła na pielgrzymkę do Częstochowy, żeby złożyć podziękowania za moje ocalenie. Gdy człowiek jest młody, to nie przywiązuje do takich spraw wagi, ale po czasie uważam, że to był pierwszy namacalny sygnał tego, że opiekuje się mną Pani Częstochowska.
– Szkołę średnią ukończyłem w Puławach, a po odbyciu służby wojskowej w Krakowie, wyjechałem do Dąbrowy Górniczej. Na Śląsk ściągali wtedy ludzie z całej Polski, bo rozpoczęto właśnie budowę Huty Katowice i oferowano bardzo dobre zarobki. Jednak praca na okrągło, zamieszkiwanie z kolegami oraz używki spowodowały, że powoli odchodziło się od Boga, a do Kościoła chodziło się sporadycznie albo wcale.
– W 1998 roku wyjechałem do pracy do Niemiec i spędziłem tam siedem lat. Po powrocie z Niemiec okazało się, że zostałem, jak to się mówi, goły i wesoły. Owoce mojej wieloletniej pracy zostały przehulane.
Nigdy nie jest za późno
– I wtedy dostałem kolejny dość mocny sygnał. 15 sierpnia, w święto Matki Bożej Zielnej, pojechałem z siostrą i szwagrem do Częstochowy. Tam coś mnie ruszyło i po raz pierwszy od ponad 20 lat poszedłem do spowiedzi. To była ręka Boża i na pewno dotknięcie Matki Bożej Częstochowskiej, bo to Ona mnie przyprowadziła do tego konfesjonału. To musiał być impuls z góry. Czułem, że Matka Boża opiekuje się mną w sposób szczególny, że ma mnie w swojej opiece.
– Prawie godzinna spowiedź oczyściła mnie i ukierunkowała. Byłem po niej taki lekki i szczęśliwy. Gdy wracaliśmy z Jasnej Góry, moja siostra i szwagier zauważyli we mnie przemianę. Po tej spowiedzi stałem się właściwie innym człowiekiem, uporządkowałem życie doczesne, zacząłem chodzić regularnie na Msze św. i przyjmować Pana Jezusa w Komunii św.
Sprawy sercowe
– Wkrótce pojawiły się u mnie poważne problemy z sercem. Wylądowałem w szpitalu i wtedy po raz kolejny odczułem opiekę Pana Boga i Najświętszej Maryi Panny. Miałem poważne zabiegi na sercu, najdłuższy trwał ponad cztery godziny. I choć wciąż muszę przyjmować leki, to wielu ludzi ma po takich operacjach większe problemy lub w ogóle nie przeżywa, a w moim przypadku się udało. Czułem, że ktoś kieruje tym wszystkim, że to było kierowane Boską ręką.
– W międzyczasie wziąłem ślub kościelny. W 2021 roku dopadł mnie i żonę dosyć mocno covid. Nie chcieliśmy iść do szpitala. Kilka dni leżałem w domu z temperaturą ponad 40 stopni. W sypialni, gdzie leżałem, wisi oprawiony w ramki i poświęcony przez księdza obraz Matki Bożej Fatimskiej, który dostałem z Apostolatu w 2014 roku. Gdy się budziłem w gorączce, patrzyłem właśnie na Panią Fatimską i po swojemu się modliłem. Trwało to kilka dni. Wiem, że uratowało mnie zapatrzenie w ten obraz i codzienna modlitwa do Matki Bożej, gdy tylko otwierałem oczy. Wiem, że uratowała mnie Pani Fatimska.
Zawierzyłem Matce Bożej
– Wiem, że pewne rzeczy, które zdarzyły się mi w młodości, były złe. Na chodzenie do kościoła nie było czasu, na spowiedź, na Komunię też… ale był czas na rozrywki i uciechy życia. To się skończyło za sprawą tej spowiedzi w Częstochowie. Matka Boża potrafiła mnie wyprowadzić i naprostować i dlatego teraz jestem szczęśliwy: chodzę do kościoła, staram się być dobrym człowiekiem, zawierzyłem Matce Bożej i to pomaga mi iść przez życie.
– Teraz razem z żoną staramy się być innymi ludźmi. To nie zawsze wychodzi, nie ma co ukrywać, bo człowiek jest taką istotą, że nie wszystko mu się udaje, choćby bardzo się starał… Jednak teraz już wiem, że te wszystkie dobre kierunki, w jakich idę, nie wynikają z tego, że jest to w 100 proc. zaplanowane przeze mnie, ale odczuwam wewnętrznie, że to Opatrzność ma nade mną opiekę. A będąc na pielgrzymce Apostolatu w Fatimie, odczułem to jeszcze mocniej.